piątek, 5 sierpnia 2011
wczoraj wieczorem, niemiłosiernie kąsana przez komary odwiedziłam ogródek mojego ulubionego żoliborskiego hostelu, gdzie zamierzałam w miłym towarzystwie wypić zimne piwo. wspomniane powyżej krwiożercze bydlaki nie dawały mi wytchnienia i kiedy już miałam porzucić swój genialny plan, znaleźć jakiekolwiek szczelne schronienie i drapać się do woli, w owym ogródku pojawiła się nowa bestia - na swoich czterech wielkich futrzastych łapach, wkroczył na trawkę posągowy leonberger :) od razu zapałałam do niego wielkim uczuciem! zresztą jak tu się nie zakochać, skoro miał na imię Romeo, jego nos był wielkości mojej pięści i, jak ustaliłam z właścicielem, ważył ponad 80 kilogramów (!!!). niczym opętana rzuciłam się, nie bacząc jak to musiało wyglądać, na kolana i byłam gotowa na przytulasy. a tu kolejna niespodzianka. ten olbrzym, który mógłby z powodzeniem zagrać rolę konia w łesternie, okazał się być wyjątkowo trwożliwy! widząc moje zamiary, wystraszony jął wycofywać się miażdżąc i wywracając stoliki, krzesła i parasole robiąc prawdziwą jesień średniowiecza z hostelowego ogródka. musiałam się nieźle napracować i połasić zanim pozwolił mi się podrapać za swym uchem wielkości francuskiego naleśnika, natomiast o przytulasach nie było mowy. niestety! o Romeo, mój Romeo, jak tu teraz żyć?!?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz